

W fałdach twojej czapki w panterkę leżała mapa — nie dróg, lecz intencji. Miękki daszek, głośny wzór, spoczywała obok twojej bibliotecznej legitymacji i przewodnika po Japonii 2025 — jakby twoje przyszłe ja już nawiązało kontakt i zostawiło za sobą znaki.
Przechadzałeś się wzdłuż Shoal Creek bez planu. Dzień otworzył się jak pęknięta strączek, rzucając cienie opowieści, która jeszcze nie była gotowa zniknąć.
Minąłeś beczki na deszczówkę — grube, żebrowane brzuchy pamięci wody — i zobaczyłeś stary kamienny kanał jak zapomnianą myśl, śledzącą kości ziemi. I ktoś wypowiedział to imię.
Orange.
On tu mieszkał.
Wciąż tu mieszka.
Niektórzy mówią, że człowiek znika po stu latach, ale Orange nie zniknął.
Wcisnął się w wapienne ściany.
Wplótł się w korzenie wiązów i sykomorów kochających wodę.
Gdy deszczówka przesiąka przez ścianę piwnicy, to Orange —
wracający.
Na początku lat 60. XIX wieku pracował tu jako niewolnik —
ale wolność przyszła jak spływ — powoli, przesiąkając przez czas.
I Orange został, nie dlatego, że musiał —
ale dlatego, że wybrał
nawiedzać to miejsce swoją pamięcią.
Gospodarstwo Moore-Hancock uważa, że posiada tę ziemię,
ale ziemia podlega wodzie.
A woda — pamięci.
Ręce Orange’a poznały obie.
Dowiadujesz się tego mimochodem,
podczas przejażdżki rowerowej bez celu.
Ty, którego legitymacja mówi Biblioteka,
ale którego praca to tłumaczenie:
Systemy. Opowieści. Kod. Kompost.
Czym jest ogród deszczowy, jeśli nie rodzajem maszyny czasu?
Orange kiedyś wykopał studnię i znalazł wodę na głębokości 14 stóp.
Pochylasz się teraz nad tą studnią,
widzisz swoje odbicie
migoczące obok jego.
Przewodnik mówi, że piwnica nadal się zalewa.
Próbowali ją uszczelnić cementem —
ale woda nie zapomina.
Orange też nie.
Nie jest tylko duchem,
ale ogrodnikiem.
Obserwuje, jak sadzisz oplątwy w skręconym drucie,
kapiąc życie wzdłuż kabli.
Obserwuje, jak splatasz hiszpański mech jak konstelacje —
gwiazdy, które można dosięgnąć mokrymi palcami.
Jest zadowolony.
Nie wiedziałeś, że tam jest,
ale twoje ręce pamiętały.
Twój ogród tworzy kształty, które rozpoznają tylko przodkowie.
A teraz twój paszport leży otwarty — bez pieczątek.
Bo już przekroczyłeś granicę.
Nie do Japonii.
Nie w przyszłość.
Ale w przestrzeń, gdzie przeszłość i teraźniejszość mieszają się
jak woda z potoku w wapieniu.
Shoal Creek to nie miejsce.
To częstotliwość.
Dostroiłeś się.
I opowiesz jego historię
nie jako historyk,
ale jako ogrodnik, artysta, chodzący po wodzie, pracownik Centralnej Biblioteki —
marzący obok Maszyny Genezy,
bo przepisywanie życia zaczyna się od słuchania.